Ostatnio nieco się rozleniwiłam w kwestii recenzji kosmetycznych. Brak światła i zimowa aura nie nastrajała mnie do opisywania kosmetyków. Czas jednak to przemóc — dni są coraz dłuższe, a ja przychodzę do Was z recenzją maseł do ciała marki Bielendy z serii Vegan friendly. Wypróbowałam już 4 wersje – awokado, karite, pomarańcza oraz buriti, więc najwyższy czas by je Wam przedstawić! ;)
Masła do ciała Bielenda Vegan friendly
Obecnie w drogeriach spotkałam się z pięcioma wersjami maseł do ciała z tej serii — awokado, karite, pomarańcza, buriti oraz kokos. Masła różnią się między sobą zapachami, właściwościami i składami, jednak łączy je kilka dominujących składników — olej sojowy i masło shea.
Masła znajdują się w charakterystycznych plastikowych słoikach o pojemności 250-mililitrów. Opakowania nie bez powodu nawiązują do natury — duża część składników jest pochodzenia naturalnego. Nie znajdziemy w nich również składników pochodzenia zwierzęcego. Na zużycie masła mamy 4 miesiące od momentu otwarcia. Jest to wystarczającym czasem na zużycie tego typu produktu.
Jak już wspomniałam, każde masło wyróżnia się zapachem. Wersja odżywcza z awokado ma bardzo słodki zapach, który kojarzy mi się z melonem. Pomarańcza najmniej przypadła mi do gustu, ze względu na dość sztuczny aromat. Kartie jest zapachem dość delikatnym i neutralnym.
Dlaczego tak bardzo polubiłam te masła?
Masła do ciała Bielenda Vegan friendly mają dość lekką konsystencję, bardzo łatwo rozprowadzają się na skórze, pozostawiając delikatny film bez uczucia nadmiernej tłustości. Poczucie nawilżenia jest długotrwałe i towarzyszy mi wiele godzin po aplikacji kosmetyku. Zarówno formuła, jak i działanie sprawiają, że lubię sięgać po te kosmetyki. Dodatkowym atutem jest dla mnie ich niska cena, dająca pożądane nawilżenie podobne jak przy używaniu maseł z nieco wyższej półki cenowej.